O patriotyzmie ostatnio głośno, zwłaszcza w ustach niektórych polityków. Słowo, jak to słowo, ma pewne znaczenie i używane jest do określenia specyficznej postawy wobec mniejszej lub większej zbiorowości, postawy z zasady pozytywnej. Jak wiele innych, w swym wydźwięku pozytywnych, ale ogólnych pojęć (dobry, szlachetny, cenny i setki innych), przyjmuje się je bezrefleksyjnie i nie próbuje uściślić definicji. W rezultacie prowadzi to do tysięcy drobnych i poważnych nieporozumień. Weźmy na przykład modne ostatnio PR, „ pi – ar” – skrót angielskiego „Public Relations” – czyli budowanie swego obrazu i opinii wśród szeroko pojętej „publiczności” czyli społeczeństwa. Taką opinię o sobie wytwarza każdy – jednostka, rodzina, grupa, organizacja, firma, partia polityczna. W dzisiejszych czasach, w których rozwój techniki umożliwia każdemu prawie natychmiastowe uzyskanie informacji, np. jakiego koloru skarpetki założył dzisiaj najmłodszy adwokat w Adelajdzie, powstała cała dziedzina wiedzy na temat kształtowania pozytywnego wizerunku w oczach publiczności. Wykształciła się też gałąź zawodowa – specjalistów od PR-u.
To określenie wykorzystuje często opozycja jako zarzut pod adresem rządzącej Platformy Obywatelskiej, a zwłaszcza jej szefa – premiera Donalda Tuska, nadając wspomnianemu tu pojęciu pejoratywne zabarwienie. Negatywny wydźwięk termin PR uzyskał dzięki rozumowaniu, według którego rozpowszechnianie przez rząd i premiera informacji o ich dokonaniach, działaniach i zamiarach jest jedynie umiejętną manipulacją, która miałaby sprawiać wrażenie, że władze spełniają pragnienia społeczeństwa, podczas gdy w rzeczywistości działają sprzecznie z rzeczywistym interesem narodu i państwa.
Aby uczciwie podejść do problemu, trzeba rozpatrzyć kilka aspektów poruszanych tutaj kwestii.
Po pierwsze: rząd wybrany w oparciu o wyniki demokratycznych wyborów jest reprezentantem poglądów większości wyborców i jest zobowiązany realizować obietnice wyborcze deklarowane w kampanii wyborczej. Jeśli więc głosi zamiary pokrywające się z oczekiwaniami swoich wyborców, to robi akurat to, do czego jest zobowiązany jako ich pełnomocnik. A więc wypowiedzi „pod publiczkę” to nie wada i dbałość o PR, lecz obowiązek.
Po drugie: możliwości realizacji zamierzeń ulegają stale zmianom, często radykalnym, i zarzut niedopełnienia obietnic wyborczych musi uwzględniać odchylenia wynikające z tych zmian i nie zawinione przez rząd.
Po trzecie: oczekiwania i opinie większości społeczeństwa nie muszą pokrywać się z rozwiązaniami optymalnymi dla kraju. Te ostatnie często wymagają planów wizjonerskich i działań nietypowych, których zwykli obywatele nie są w stanie ani przewidzieć, ani ocenić, ani pragnąć by wcielono je w życie. Działania takie obarczone są zawsze dużym ryzykiem (którego szary obywatel nie lubi) i mogą być źródłem gwałtownego zwiększenia dobrobytu i roli międzynarodowej danego kraju albo prowadzić do upadku rządu. Oceniając rządzących z perspektywy historycznej, przypisuje się tym, którzy odważą się podjąć ryzykowne decyzje oraz, mając szczęście i umiejętności, zdążą je zrealizować pomimo braku poparcia większości wyborców. Na pewno zamierzeń nie zrealizuje formacja, która forsując wielkie cele, na wstępie drogi przegra wybory.
Po czwarte: osoby powołane w wyniku wyborów na stanowiska wszystkich szczebli władzy nie powinny uważać się za coś więcej niż administratorów powołanych na stanowisko przez właściciela, którym jest społeczność wyborców.
Administrator może być bardziej lub mniej zdolny, mieć przy podejmowaniu decyzji mniej lub więcej szczęścia, być względem właściciela uczciwy lub go oszukiwać, pobierać dla siebie i „swoich” więcej z dochodów z własności niż powinna przewidywać uczciwa siatka płac ze środków publicznych. Niestety, doświadczenia historyczne w Polsce, które trwały przez kilka (a nawet, uwzględniając rozbiory, kilkanaście) pokoleń, nie pozwoliły w dzisiejszym społeczeństwie wyrobić poczucia własności kraju, a w klasie politycznej wytworzyły mentalność właścicieli a nie administratorów. Taki układ stosunków utrudnia rozwój patriotyzmu i poczucia odpowiedzialności za kraj i jego przyszłość, które cechują tzw. dojrzałe społeczeństwa obywatelskie o mentalności właścicieli. Dotyczy to także przedstawicieli władzy, którzy zarówno w parlamencie pełniącym w firmie „Polska” funkcje rady nadzorczej, jak w rządzie i samorządach (dyrekcja i pion administracyjny), reprezentują przede wszystkim interesy partyjne. Szczególną rolę pełnią tutaj podatki. W społeczeństwach w pełni demokratycznych pozyskiwane z nich środki publiczne uważane są nadal za własność podatników – są tą częścią naszych dochodów, które przeznaczamy na gospodarowanie częścią państwa użytkowaną wspólnie. Ci, którzy w imieniu społeczeństwa-właściciela tymi środkami zarządzają – władze wybieralne wszystkich szczebli oraz cała administracja państwowa i samorządowa, są obowiązani nimi uczciwie i sprawnie gospodarować i rozliczać się z nich przed właścicielem. Tymczasem frakcyjno-partyjna struktura ciał wybieralnych sprawia, że społeczeństwo traktuje podatki jako haracz na rzecz władz rozgrywających między sobą boje partyjne o udział w łupie. Nic dziwnego, że obywatele podatki pojmują jako zło konieczne i stratę, zwłaszcza, że do polityków-administratorów nie mają zaufania. A przecież te 19% podatku dochodowego czy 23% VAT to są moje pieniądze, które przeznaczam na moje ulice, po których chodzę, moje tramwaje, którymi jeżdżę, moje szkoły, do których posyłam moje dzieci, uczone przez nauczycieli pracujących dla mnie, moje samoloty F16, które dla mojego bezpieczeństwa obsługują moi żołnierze itd. Dlaczego więc, jeśli mi się uda wykręcić od podatku i zostanie mi parę tysięcy na wydatki, za które kupię sobie nowy telewizor plazmowy, to jest w porządku, a jeśli mi się nie uda i te parę tysięcy będę musiał oddać „państwu” – to niech to diabli, jakie „oni” nakładają podatki!
Niestety, pozyskiwane od kilku lat tzw. „fundusze unijne” też zaliczają się do środków publicznych. Ich dysponentem są władze rządowe i samorządowe różnych szczebli i tylko niektóre środki – jak dopłaty rolnicze – trafiają bezpośrednio do rąk prywatnych w oparciu o dosyć proste zasady rozdziału. Wykonawcy inwestycji opłacanych z tych środków są, co prawda, wybierani obowiązkowo w drodze przetargów, ale przewlekłe procedury, opóźniane kłótniami i protestami, prowadzą jedynie do marnotrawstwa czasu. Fakt, że koszty budowy okazują się dwu – (albo i więcej) krotnie wyższe, niż w krajach „zachodnich” wskazuje, że wszyscy – od wykonawców, przez pośredników, do decydentów – bardzo się starają, aby z tych skądinąd darowanych pieniędzy uszczknąć ile się da do swojej kieszeni. Wykształcony po upadku komunizmu system partyjnej demokracji zmienił w świadomości obywateli relacje społeczeństwo – władze z układu właściciel – administrator na „my”, społeczeństwo do płacenia i „oni”, władza do decydowania i wydawania. Tak, jak za komunizmu władze, dla uniknięcia protestów, rozdawały ważnym dla nich grupom zawodowym przywileje, będące do dziś obciążeniem dla budżetu, tak po roku 1989, po odzyskaniu wolności (ten wredny liberalizm!), trzeba ludziom – i samemu sobie dać zarobić. Dlaczego budowa kilometra autostrady i Stadionu Narodowego jest dwa razy droższa niż na Zachodzie, kiedy – przy kilkakrotnie niższej stopie życiowej – powinna być kilkakrotnie tańsza? Patriotyzm, ten z 1945 roku, polegający na gotowości i entuzjazmie do budowy własnego kraju-domu, choćby gołymi rękami, zniszczyły głoszone nienawiści klasowe, stalinizm i lata hipokryzji. Dzisiaj niszczą ten patriotyzm jadowite uwagi opozycji starającej się w imię przechwycenia władzy zohydzić rządzących w oczach społeczeństwa i odebrać im autorytet.
Jak tu uznać, że „oni” to także „my”, ci, którym powierzyliśmy w wyborach troskę o wspólną część kraju i część naszych pieniędzy, skoro przy każdej okazji słyszymy pod adresem władzy tylko krytykę i nie dostrzegamy ani śladu woli współpracy? Z drugiej strony, władze, w imię fałszywie pojętego „pi-aru”, eksponują sukcesy, a unikają odważnej publicznej analizy przyczyn uchybień i opóźnień, nie wierząc w zdrowy rozsądek zwykłych ludzi. Oddają tym samym pałeczkę przeciwnikom i gubią szansę na patriotyzm.